Poniższy tekst jest zapisem jedynie fragmentu długiej i bardzo poważnej rozmowy, jaką przeprowadziłam z Panem Jerzym Zembrowskim - Prezesem Polskiego Stowarzyszenia Ochrony Jeży "Nasze Jeże".

Przed wywiadem spodziewałam się raczej rozmowy o słodkim życiu z jeżykami, sielance i naturze. Rzeczywistość okazała się jednak odmienna.

Jest tyle gatunków zwierząt wymagających troski i opieki, dlaczego akurat jeże?

To był zupełny przypadek i szczerze mówiąc jeszcze 7 lat temu, nie wiedzieliśmy z żoną o jeżach kompletnie nic. Tyle co każdy, że są i że mają kolce. Ale w 2007 roku spotkaliśmy jeża na polnej drodze niedaleko naszego domu, który był przez coś potrącony. Nie wiadomo dokładnie, czy przez samochód, czy motor. Miał krwawiącą łapkę, leżał na boku, patrzył przestraszony, bo nie mógł uciekać. Wzięliśmy go na ręce i odwiedziliśmy z nim aż kilka gabinetów weterynaryjnych, gdyż żaden weterynarz nie miał ochoty się nim zająć. Niektórzy mówili wprost, że nie znają się na jeżach i nie mają pojęcia co z nimi zrobić. Mimo, że kilka miesięcy był u nas w domu, był leczony, a łapka zagoiła się, jeż cały czas przewracał się na bok. Weterynarze dawali mu jakieś zastrzyki, mnóstwo tego dostawał, w ciągu tygodnia nawet ponad czterdzieści zastrzyków. My się podporządkowywaliśmy temu, bo nie znamy się na tym. Jeż ostatecznie nie przeżył, bo po 5, czy 6 miesiącach po prostu zapadł na śpiączkę wątrobową od nadmiaru chemii. Zasnął i już się nie obudził.

No i wtedy zaczęliśmy głębiej wnikać w sprawy jeży. Dowiedzieliśmy się, że weterynarze w Polsce są nieprzygotowani do leczenia jeży, a wynika to z programu studiów. I tak jest do dzisiaj, na studiach nie ma zagadnień związanych z jeżami. I do dzisiaj weterynarze wchodzący na drogę zawodową po prostu odmawiają przyjmowania jeży, a ci co nie odmawiają to w wielu przypadkach eksperymentują, ponieważ nie mają przygotowania. Powoli zaczęliśmy gromadzić informacje, dowiedzieliśmy się, że jeże objęte są ochroną ścisłą, dowiedzieliśmy się, że żadna organizacja w Polsce nie zajmuje się jeżami. Przedyskutowaliśmy najpierw z żoną a potem w gronie znajomych, że założymy organizację, która będzie się formalnie zajmować jeżami. I taki to był początek. Dziś mamy 6 lat działalności za sobą i ponad 1100 jeży uratowanych i oddanych do środowiska naturalnego.

Czy porzucił Pan życie zawodowe i zajmuje się tylko jeżami?

Pracuję zawodowo i na szczęście prowadzę własną działalność gospodarczą, co powoduje, że mogę dysponować swoim czasem w sposób dowolny. Ale prawda jest taka, że na początku działalności, kiedy organizowaliśmy stowarzyszenie, przecieraliśmy ścieżki, bo przecież nie było takich organizacji w kraju, to prawie na 10 miesięcy wyłączyłem się z życia zawodowego. I tyle mi zajęło zorganizowanie tego wszystkiego i uzyskanie zezwoleń Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska by nasza organizacja mogła realizować czynną ochronę jeży.  Ciągle cierpimy na brak czasu. Widać to po naszej stronie, która nie jest regularnie aktualizowana. Pozostali członkowie zarządu też pracują zawodowo (ekonomistka, germanistka, inżynier). W każdym razie łączenie pracy zawodowej z pracą na rzecz jeży jest niezwykle trudne i wyczerpujące. Gdyby nie moja małżonka, to ja nie mógłbym u siebie jeży przyjmować do rehabilitacji, a 80% wysiłku włożonego w jeże przebywające u nas to wysiłek mojej żony. Ja te 20 % procent czasu poświęcam na jeże i na prowadzenie Stowarzyszenia.

Jak dużo jeży przebywa u Państwa?

Obecnie nasi Opiekunowie Jeży mają pod opieką 342 jeże - z tego ja z żoną mamy 11. W najgorętszym okresie mieliśmy 16 jeży, zaś Elżbieta Skrzypczak z Poznania miała w opiece najwięcej, bo aż 72 jeże przez zimę i właściwie cała rodzina musiała jej pomagać przez kilka miesięcy.

Z jakimi problemami Pan się najczęściej zmaga?

Jeśli chodzi o stowarzyszenie, to mamy kilka problemów. Pierwszym głównym są Opiekunowie Jeży a dokładniej to ich brak. Obecnie mamy 12-13 czynnych takich Opiekunów. Wszyscy nasi Opiekunowie jeży, są zarejestrowani i działają na podstawie zezwolenia Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska, a pracują dla Stowarzyszenia społecznie i w 100% w sposób wolontariacki. Większość z nich ma swoją pracę zawodową. Są tam nauczyciele, lekarze, są pracownicy techniczni, prawnik, jest kierowca, ktoś prowadzi działalność gospodarczą. Wszyscy oni starają się łączyć pracę zawodową z działalnością wolontariacką. Opieramy się więc na ludziach dobrej woli. Chcę przez to powiedzieć, że ratowanie jeży to naprawdę gigantyczny wysiłek. Jeże wymagają karmienia w zależności od wieku kilka razy dziennie w odpowiednio dobranych porach i porcjach karmy. Noworodki co 2 godziny, troszkę większe co 3 godziny - również w nocy. Życie rodziny Opiekuna generalnie podporządkowane jest jeżom.
Problemem jest to, że mamy za mało opiekunów. Gdybyśmy mieli w Polsce około 50 opiekunów,  umiejscowionych mniej więcej jak rozkład starych województw, to pozwoliłoby to nam mieć lepszy dostęp do jeży wymagających pomocy. Ludzie, którzy znajdują ranne, czy chore jeże nie chcą po prostu jechać 200 km z tymi jeżami do nas. Takie jeże najczęściej giną bez pomocy. Ogłaszamy się na portalach i w gazetach, że potrzebujemy chętnych, a warunkiem jest posiadanie domu, samochodu i ogrodu, ale odzew jest prawie żaden.

Drugim problemem są finanse. Nasze stowarzyszenie gwarantuje Opiekunom Jeży zwrot wydatków na weterynarzy, leki, karmę, materiały na budowę kojców, domków i na środki czystości. Są tylko nieliczni weterynarze pomagający nam nieodpłatnie, większość życzy sobie sporych zapłat za swoje usługi. Pieniądze na naszą działalność mamy tylko od ludzi dobrej woli z darowizn oraz ze składek członkowskich (60zł za rok), więc wpływów dużych nie ma. Około 11 tys. zł rocznie dostajemy z 1% podatku. Wszystko to jest jednak za mało, na koszty związane z rehabilitacją i leczeniem jeży. Nie zwracamy opiekunom kosztów jazdy samochodem czy połączeń telefonicznych. Każdy opiekun wozi jeże do weterynarza lub żeby wypuścić  je na wolność niestety na własny koszt. Żeby mieć 50 opiekunów w kraju, musielibyśmy mieć 2 razy tyle więcej wpływów - a nie mamy. Na dodatek nie jesteśmy wspierani finansowo przez administrację państwową, ani gminy, czy urzędy miast lub wojewódzkie. Do tej pory przez tyle lat działalności na rzecz zwierząt objętych ustawowo ścisłą ochroną - jakimi są jeże - nie otrzymaliśmy ani grosza! Mimo wielu próśb i wniosków o pomoc, ciągle otrzymujemy odpowiedzi, że brak jest środków finansowych na takie cele. To przykre, że państwo umywa ręce!

Czy są przeciwnicy waszej działalności?

O tak. Na początku dążyliśmy do stworzenia - wzorem Czechów i Niemców - Centralnego Ośrodka Rehabilitacji Jeży. Znaleźliśmy nawet teren, dzięki uprzejmości Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Białymstoku i Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w Białymstoku, gdzie mieliśmy zbudować taki ośrodek, gdzie jeże mogłyby być rehabilitowane i leczone. Tam też miały być organizowane akcje edukacyjne dla szkół. Kiedy zaczęliśmy szukać sponsorów na niedużą kwotę, bo na około 350 000 zł i poszła informacja o tym w mediach, to zaczęły do nas spływać krytyczne głosy, że budujemy ośrodek dla jeży, zamiast dla dzieci, starców, czy chorych ludzi. Nawet gazeta Fakt, napisała krytyczną informację na swoich łamach. Ale tak naprawdę, to były sporadyczne krytyki. Generalnie mamy bardzo przychylną reakcję społeczeństwa - chociaż niestety nie idą za tym większe datki. Ja się kiedyś pofatygowałem i wysłałem imienne listy do 100 najbogatszych Polaków. Nie dostałem nigdy żadnej odpowiedzi od choć jednej osoby. Bardzo szkoda, że oprócz listy 100 najbogatszych Polaków nie robi się też listy 100 największych darczyńców - to dałoby wiele do myślenia wszystkim i może zmobilizowałoby najbogatszych do pomocy.

Jaka jest droga życiowa uratowanego jeża?

Musimy działać zgodnie z przepisami, a przepisy mówią, że jeżeli zwierzę jest objęte ochroną ścisłą i zwierzę jest już uratowane, to powinno być wypuszczone możliwie w tym samym miejscu, z którego zostało pozyskane. Jeśli jest to jednak teren niebezpieczny to możliwie najbliżej tego miejsca, gdzie był znaleziony. Jeśli jeż został potrącony np. w mieście, to nie wypuszczamy go w mieście, bo tam czyha na niego mnóstwo niebezpieczeństw, ale wypuszczamy na przedmieściach - w miejscu bezpiecznym dla jeży - jak najdalej od dróg, chuliganów i miejsc spacerowych ze względu na spuszczane agresywne psy.

Co z jeżem się dzieje, gdy w trakcie leczenia zacznie zasypiać?

Jeśli jeż jest wyleczony i ma odpowiednią wagę, to zanim zaśnie można go wypuścić do środowiska naturalnego. Jeśli wtedy nie ma odpowiedniej wagi przed nastaniem mrozów, to wypuszczony jeż po prostu zginie. W Polsce zachodniej i środkowej jeż musi ważyć 700g a 800g we wschodniej i południowej. Jeża, który mniej waży przetrzymujemy do wiosny. Ten jeż musi być przechowywany w warunkach zbliżonych do naturalnych. Jeż przechowywany w ciepłych warunkach, nie zahibernuje i na wiosnę będzie nękany chorobami, bo hibernacja jest ważnym dla niego elementem zdrowego życia. Ma tak ustawiony system immunologiczny, że musi zimą zahibernować. Jeż zimą powinien być przechowywany w temperaturze 9-11 oC i w takiej temperaturze zahibernuje. Na wiosnę zostaje wypuszczony na wolność. Jeżom wypuszczanym jesienią, czyli tym, które mają odpowiednią wagę stawiamy domki i pomagamy stworzyć warunki naturalne do przetrwania zimy.

Co dają nam jeże i dlaczego są takie ważne?

Jeże uznawane są za czyścicieli środowiska, bo jedzą na co dzień to czym ludzie się brzydzą, czyli szczury, myszy, ich noworodki, robaki, karaluchy, pająki, stonogi, ślimaki no i padlinę -  to dla jeży przysmaki. W średniowieczu była taka moda, że w każdym gospodarstwie musiał być przynajmniej jeden jeż, bo dzięki jeżom nie było karaluchów i innego robactwa.

Jeżeli chciałabym mieć ogród przyjazny jeżom, to jak to uczynić?

Pierwsza sprawa, to jeśli jest w ogrodzie sadzawka, to powinny być zabezpieczone jej brzegi. Jeże pływają, ale jeśli brzegi są śliskie i niezabezpieczone to jeż nie da rady się wydostać i się utopi. W sadzawce należy ułożyć pochylnię na przykład z kamieni tak, by powstały małe schodki, po których jeż może wyjść. Nie powinno być w ogrodzie studzienek na przykład okiennych. Wszystko musi być zabezpieczone, by jeż nie wpadł w taką pułapkę bez wyjścia. Ogród przyjazny jeżom musi mieć też mieć jakąś część zaniedbaną czyli strefę dziko rosnącą, by miał się gdzie schować. Poza tym w takich zaniedbanych częściach jest dużo pokarmu naturalnego dla jeża. Nie powinno się w tej części grabić liści ani kosić trawy. Dobrze byłoby też w ogrodzeniu zrobić przejścia wysokości 10 cm na inne posesje. Najlepiej umówić się z sąsiadem, że w kilku miejscach przygotowujemy otwory dla jeży, żeby swobodnie mogły przechodzić i wędrować. Nie powinno też być w ogrodzie agresywnego psa. Mądrego psa da się przyzwyczaić do jeża dając psu powąchać jeża, żeby zorientował się, że jeż nam nie robi krzywdy. W przyjaznym ogrodzie trzeba także w upały wystawiać wodę do picia, a kiedy są zimne noce jesienią, to należy wystawiać na spodkach suchą i mokrą karmę kocią, żeby jeże mogły nabrać wagi przed zimą.

Czy można mieć jeża w bloku?

W bloku można jeża przetrzymać najwyżej tydzień lub dwa, ale tylko latem lub wiosną, do czasu znalezienia pomocy. Generalnie, latem jeż powinien być w ogrodzie, a zimą w pomieszczeniu gospodarczym o temperaturze 9-11 oC i koniecznie z oknem. W bloku takich pomieszczeń nie ma.

Czy Pan wie, kiedy jest dzień jeża?

Tak wiem, ale niestety dla nas to jest nie dzień, a rok jeża, gdyż opiekujemy się nimi bez ustanku przez rok. Bardzo chciałbym, aby choć tego dnia spływały do nas datki lub inne wsparcie, choćby w mediach, gdyż borykanie się na co dzień z problemami związanymi z jeżami nie jest ani proste, ani łatwe, ani tanie. Każdego rodzaju wsparcie jest nam potrzebne. Tak jak wspomniałem wcześniej i powtórzę: nie otrzymujemy od administracji państwowej żadnych pieniędzy na opiekę nad zwierzętami objętymi ochroną ścisłą, co nie jest normalne. W Czechach, czy w Niemczech jest odwrotnie.

Czy po tych kilku latach realizowania czynnej ochrony jeży z problemami, nie są Państwo zniechęceni do dalszej pracy?

Szczerze mówiąc, moja żona ma już tego serdecznie dosyć. Ja ją rozumiem i częściowo się zgadzam, ale jednocześnie buntuje się też coś we mnie. Z jednej strony zrobiliśmy dużo dobrego przez te 6 lat. Od początku działa nasze Pogotowie Jeżowe, coraz więcej mówi się o jeżach w mediach. Sprawy poszły tak daleko, że warto to byłoby kontynuować i szkoda byłoby to zaprzepaścić. Z drugiej strony nie kończące się problemy i walka z biurokracją oraz brak wsparcia ze strony państwa, niestosowanie się urzędników do ustawy o ochronie przyrody, brak dotacji, walka o każdy grosz - powodują, że i żona, i ja coraz częściej mamy dość. W ostatnich dwóch latach trzy razy ratowałam stowarzyszenie przed klęską wpłatami własnymi po dwa lub trzy tysiące złotych, bo na koncie nie było ani złotówki, a u opiekunów ponad dwieście jeży w tym czasie. Zakładając stowarzyszenie planowaliśmy poświęcić się ratowaniu jeży, a nie na walkę ze sztywną biurokracją i ludźmi mającymi za nic ustawę o ochronie przyrody. Szczerze mówiąc, gdybyśmy mieli dzisiejszą mądrość przy zakładaniu stowarzyszenia, to na pewno ono by nie powstało!

Zdarzają się jednak sytuacje - wcale nie pojedyncze - kiedy chore lub ranne jeże same podchodzą pod dom i na progu patrzą nam w oczy oczekując pomocy. Kiedy trafiają do nas jeszcze ślepe i bezbronne noworodki wygłodzone i rozpaczliwie czekające na matkę, a ta zginęła, to te właśnie chwile powodują, że ciągniemy to wszystko dalej. Jeży jest w Polsce coraz mniej, bo masowo giną pod kołami aut, giną od trutek na ślimaki, giną od pogryzienia przez psy. Do wszystkich świadomości powinna dotrzeć informacja, że już dzisiaj trzeba ratować jeże, a nie za kilka lat - kiedy jeży zostanie garstka i pojawi się zagrożenie ich wyginięcia. Jeże na świecie żyją od 50 milionów lat czyli znacznie dłużej niż ludzie i mają prawo żyć dalej, a nie zginąć przez rabunkowe życie społeczeństw.

Jak możemy pomóc?

Wszystkich zainteresowanych każdą formą pomocy lub współpracy zachęcamy do odwiedzenia naszej strony www.naszejeze.org . Są tam też poradniki oraz opisy wszystkich jeży pod naszą opieką od początku naszej działalności - do dzisiaj.