Rozmowa z Panem Wojciechem Hoserem kierownikiem Szkółek Żbikowskich w podwarszawskim Pruszkowie.

 

Panie Wojciechu jaka jest historia tego spokojnego ogrodu w wielkim mieście?

Te szkółki zostały założone przez mojego pradziadka Piotra Ferdynanda Hosera, który w 1896 roku kupił trzy gospodarstwa, scalił je w jedno i założył nowoczesne gospodarstwo szkółkarskie. Żeby jakoś tę nowoczesność obrazować to mogę powiedzieć, że między innymi funkcjonował tutaj amerykański wiatrak do pompowania wody, który zapewniał bieżącą wodę do podlewania, w znacznej części gospodarstwa, co było na owe czasy rzeczą niesłychaną.
W początkowym okresie bardzo dużo roślin było sprzedawanych na rynek rosyjski, bo trzeba pamiętać że wówczas tu gdzie dzisiaj rozmawiamy był zabór rosyjski i nie było żadnych ograniczeń w handlu z obszarem współczesnej Rosji. Gospodarstwo to było jednym z bardziej znanych i liczących się gospodarstw szkółkarskich tamtego okresu. Lata świetności obejmują także okres międzywojenny. Natomiast później po wojnie zaczęły się różne problemy związane z komunizmem, ze zmianą ustroju.  W wyniku tych problemów mój dziadek Piotr Tadeusz Hoser został zmuszony do wstąpienia do Rolniczej Spółdzielni Produkcyjnej i to już był okres kiedy to powoli zaczęło podupadać.  W 2003 roku rodzina odzyskała  gospodarstwo. Od tej pory próbujemy przywrócić mu dawny blask i splendor.

Proszę mi powiedzieć, jak to się stało, że Pan zajął się prowadzeniem tego gospodarstwa? Powołanie, czy życie tak się po prostu potoczyło?

To jest trudne pytanie. Kiedy podejmowałem studia, nie było perspektyw odzyskania tego gospodarstwa.  Niewyjaśnione były  bardzo skomplikowane sprawy własnościowe, związane z podziałem spadku po moim dziadku, ponadto  gospodarstwo było  cały czas włączone do Rolniczej Spółdzielni Produkcyjnej, więc  wówczas  w zasadzie nie wiązałem przyszłości z tym miejscem. Trochę przypadkowo, a teraz wydaje mi się, że opatrznościowo, trafiłem na wydział ogrodniczy, później skończyłem  w ramach studiów na tym wydziale specjalizację szkółkarską. A później kiedy właściwie zacząłem wkraczać w życie zawodowe,  pojawiły się jakieś nikłe szanse i perspektywy , że szkółki będą odzyskane i będzie można tutaj pracować. A ponieważ zadanie było trudne nie było nadmiaru kompetentnych  i chętnych osób żeby zadanie to realizować.  Nigdy nie bałem się ciężkiej pracy więc postanowiłem podjąć wyzwanie. Czy to jest powołanie? Trudno mi powiedzieć, ale na pewno jest tak, że lubię to co robię.

Czy pory roku wyznaczają Panu rytm życia?

Siłą rzeczy praca ogrodnika jest związana z porami roku, bo cała przyroda i wszystko co się z nią dzieje, jest związana z porami roku. Są rzeczy, które wykonuje się na wiosnę i tych niestety jest najwięcej i wtedy rzeczywiście jest ogrom pracy, napięcie, pośpiech i nieustanny wyścig z czasem. Są prace, które wykonuje się latem, jesienią i zimą. Nie da się funkcjonować w ogrodnictwie w oderwaniu od pór roku.

Jest takie powiedzenie: jeśli chcesz być szczęśliwy zostań ogrodnikiem. Czy wg Pana rzeczywiście bycie ogrodnikiem, czyni szczęśliwszym?

Ja jestem zadowolony z tego co robię i mi się to podoba, czerpię z tego dużo przyjemności i satysfakcji. Czy każdy byłby szczęśliwy będąc ogrodnikiem, myślę, że nie. Jest takie powiedzenie: wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. I jak każdy zawód i jak każda praca ogrodnictwo ma swoje plusy i ma swoje minusy. Wiele osób, które mnie odwiedza mówi, jak to wspaniale i super być ogrodnikiem. Wącha Pan kwiaty, przycina krzewy. I jest takie właśnie wyobrażenie, że ten ogrodnik chodzi z tym sekatorem, czasami coś nim przytnie, powącha jakiś kwiat. Coś podleje konewką. Natomiast w rzeczywistości niejednokrotnie jest to bardzo ciężka praca. Czasami jakieś prace trzeba wykonywać, a pada deszcz, jest zimno, ręce grabieją, za kołnierz leci i wtedy nie ma to wiele wspólnego z taką sielanką, tak jak sobie to niektórzy wyobrażają. W lecie bywają bardzo silne upały i tez trzeba pracować. I nie ma rady, trzeba coś przygotować i koniec. Według mnie nie jest prawdą powiedzenie "chcesz być szczęśliwy zostań ogrodnikiem", gdyż wielu osobom, takie życie by się po prostu nie podobało.

Czy w tej oazie spokoju, bo tak Państwa gospodarstwo odbieram, dosięga Was wielkie miasto, tempo i stres?

Z tą oazą spokoju to też nie jest do końca tak. Niestety jesteśmy umiejscowieni tu i teraz. Żyjemy we współczesnych czasach, które są naznaczone pośpiechem i też żyjemy w społeczeństwie, które jest nastawione na pośpiech, na to, żeby szybko zarobić, szybko coś wykonać. W związku z tym, jest duża zewnętrzna presja, żeby się w ten pośpiech włączyć. Zdarza się, że klienci, chcą coś załatwić po godzinach pracy, bo chcą np. odebrać towar o 6.00 rano. Konkurencja jest bardzo duża i bardzo silna, więc jeśli prześpi się tego typu potrzeby klienta i czegoś się nie dopatrzy to się przegrywa. Produkcja ogrodnicza, coraz bardziej jednak, mimo tego, że to wydaje się dość trudne, zbliża się w kierunku standardów przemysłowych. To znaczy, że mamy cykl produkcji, który musi być perfekcyjnie wykonany i uniezależniony w dużej mierze od pogody i czynników zewnętrznych. Oczywiście nie do końca tak się da, bo jest rok sprzyjający bardziej dla jakichś roślin, a jest rok, którym przebieg pogody nie sprzyja, a nie wszystko da się skorygować poprzez jakieś cieniowanie,  czy odpowiednie podlewanie. Jednak mimo tej ogrodniczej specyfiki jest ogromna presja rynku aby co roku wytwarzać wyrównane partie produktów o standardowych cechach. W związku z tym, że w takiej sytuacji nie bardzo można sobie pozwolić na jakiś błąd, to występuje większy stres i większe napięcie, niż jak miało to miejsce kiedyś.

Czy szkółka tradycyjnie zajmuje się krzyżówkami roślin?

Chciałbym nawiązać do tych chlubnych  przedwojennych tradycji, ale działania w tym kierunku są jeszcze nie bardzo zaawansowane. Mówię o tradycjach przedwojennych, gdyż mój dziadek takimi sprawami hodowlanymi, bardziej ambitnymi już się  w zasadzie nie zajmował. Co prawda dziadek zaczynał swoją aktywność zawodową w tym gospodarstwie przed wojną, ale większość jego życia to były czasy wojenne i później czasy komunizmu, więc jego uwagę bardziej pochłaniało to, żeby gospodarstwo przetrwało i to, że tak się stało  niewątpliwie jest zasługą mojego dziadka. Natomiast prace hodowlane prowadzone były, właśnie przed wojną przez mojego pradziadka Piotra Ferdynanda. Trzeba jednak wiedzieć, że część tych odmian, które mają w nazwie odwołanie do nazwiska Hoser, np. żywotnik zachodni ‘Hoseri’ , wbrew powtarzanym nieraz opiniom nie było wynikiem prac hodowlanych mojego pradziadka, a jedynie nazwane zostały na  jego cześć  przez inne osoby

Jak widzi Pan to gospodarstwo za kilka lat, czy chciałby Pan, żeby tak jak za dawnych czasów zatrudniano tu 100 osób.

Kiedyś rzeczywiście zatrudniano tu 100 osób, ale wówczas szkółka była wielokrotnie większa,  i mnóstwo prac wykonywanych było ręcznie. Teraz w szkółkarstwie  jest ogromna mechanizacja i pracy dla człowieka jest coraz mniej, dlatego nie myślę nawet o stworzeniu firmy, która miałaby zatrudniać tylu pracowników. Co oczywiście nie oznacza, że nie  chciałbym, żeby gospodarstwo rosło i wyglądało lepiej. Cały czas jest  tu jeszcze sporo przestrzenni do zagospodarowania pod kątem uprawy i ogólnie  bardzo wiele do zrobienia.

Czy ma Pan czas na celebrowanie życia?

Niestety mało mam chwil na celebrowanie życia. Mam twardą jedną zasadę, że niedziele spędzam  z rodziną i w niedzielę nie pracuję i ten czas jest wtedy spokojny. W tygodniu jest wszystko bardzo napięte i jest bardzo duży pośpiech.

Czy slow life jest możliwe w Pana pracy?

Nastawienie na rozwój  utrudnia realizację tej filozofii.  Kiedy rozwijamy się, pojawiają się, różne nowe, nieznane wcześniej problemy, które  z reguły powodują większy pospiech i napięcie.  Mimo to generalnie uważam, że jeśli coś się robi to powinno się dążyć do czegoś jeszcze lepszego., zwłaszcza jeśli myśli się w dłuższej, wielopokoleniowej  perspektywie.

Czy podejście do życia na sposób ruchu slow life podoba się Panu?

Pytanie co naprawdę oznacza podejście do życia na sposób slow life. Jeżeli przez podejście do życia na sposób slow life rozumieć  odejście od konsumpcjonizmu, który cel życia upatruje w zdobywaniu  i użytkowaniu coraz to nowych dóbr i usług, jeżeli oznacza to odejście od pogoni za tym, żeby coraz więcej mieć to zdecydowanie mi się podoba. Natomiast boję się, że to podejście może prowadzić do rozlazłości i miałkości, które zdecydowanie mi się nie podobają. Bardzo lubię górskie wędrówki i porównywanie życia do wędrowania po górach.   Moim zdaniem zaliczanie kolejnych szczytów bez zatrzymania się, podziwiania widoków, postoju przy krzakach jeżyn obsypanych słodkimi owocami jest bez sensu, ale kiedy wędruję lubię też wysiłek i pot ściekający  po czole. Bezrefleksyjny  pospiech jest zły, ale nie jest też dobre lenistwo, brak ambicji. Jeżeli chce się gdzieś dojść, coś w życiu osiągnąć trzeba włożyć w to sporo wysiłku.

A czy w ogóle wydaje się Panu sensowny ruch slow life?

Z tego co wiem ruch slow life ma bardzo wiele odsłon, jak to zwykle z ruchami społecznymi bywa włączają się w nie bardzo różni ludzie. Trudno więc jednoznacznie powiedzieć czy jest on sensowny czy nie.  Boje się popadania w skrajność - negowania sensu pośpiechu, zaangażowania i wysiłku. Są miejsca i sytuacje gdzie trzeba się spieszyć, zaangażować, dać z siebie wszystko.  Według mnie celebrowanie życia, działanie bez napięcia i stresu nie powinno wypełniać życia i być jego celem. Natomiast na pewno bardzo sensowne w ruchu slow life jest to, że przez samo swoje istnienie skłania do refleksji: po co się spieszysz?   Bardzo wartościowe jest też płynący z ruchu slow life jasny komunikat - nie musisz się spieszyć, to zawsze jest twój wybór.  Wybór dokonywany także na poziomie realizowanej aktywności zawodowej.  Przykładowo decydując się na prowadzenie szkółek roślin ozdobnych  bierze się tą działalność z całym dobrodziejstwem inwentarza, również z tym,  że jest dosyć ostra konkurencja i wysokie wymagania klientów. Wydaje mi się, że jakakolwiek działalność gospodarcza  jest bardzo trudna do pogodzenia z filozofią slow life. Jeśli jest coś do zrobienia, czego nie da się zrobić później, to po prostu trzeba to zrobić. Kiedy jest susza  i usychają mi rośliny ja  nie mogę się nie spieszyć muszę je podlać najszybciej jak się da.  Oczywiście każdy musi postawić sobie granice, które obronią go przed pracoholizmem i samobójstwem z przepracowania. Dla mnie taką granicą jest właśnie wcześniej wspomniana niedziela.

Bardzo dziękuję za rozmowę.

Ja także.